Zastanawiałam się wczoraj, co jest moim najwiekszym marzeniem? Do głowy przyszło mi kilka prozaicznych rzeczy, o tym kim na przykład chciałabym zostać w życiu i co robić... Ale w końcu doszłam do wniosku, co tak naprawdę jest dla mnie najważniejsze. To był Ten, któremu oddałam trzy miesiace temu życie, był ze mna zawsze, nigdy mnie nie opuścił, żył we mnie. Po tym co się stało w ciągu tych trzech miesiecy (i co wciąż się dzieje) wiem, ze Bóg czuwa nade mną i tak będzie zawsze. Pomyśleć, ze jeszcze pół roku temu byłam totalną ateistką...
Moja rodzina jest rodziną katolicką, nie było jednak żadnego przymusu chodzenia do Kościoła, każdy miał wolny wybór. W czasie przygotowań i tuż po Pierwszej Komunii chętnie chodziłam na Msze, modliłam sie... Jednak pewne przykre dla mnie wydarzenia, codzienność, i ksiądz do którego poszłam się wyspowiadać bardzo skutecznie zniszczyły to ziarenko wiary, które otrzymałam podczas Komunii...
Potem to w zasadzie było ze mną tylko gorzej. Obrażałam się na Boga, obwiniałam Go o całe zło, którego doswiadczyłam, aż w końcu doszałam do inteligentnego wniosku : Boga poprostu nie ma ! To było to czego szukałam, konkluzja rozwiązująca wszystkie moje problemy i wątpliwości, umożliwiająca radowanie sie życiem. W rzeczywistości jednak, jeszcze bardziej pogłębiłam tym moją nienawiść.
W szkole starałam się zdobyc przyjaciół niezbyt dobrą metodą. Dostosowałam sie do środowiska. Kłamałam, zmyślałam różne historie aby tylko mnie słuchali, przejęłam ich zachowanie, język... Aż w końcu stałam sie zupełnie inną osobą. Apogeum nastąpiło pod koniec zeszłego roku (2001). W pamietniku wypisywałam, że życie jest do d...., jak bardzo jestem nieszczęśliwa, bo nie mam przyjaciół, chłopaka... Wciągały mnie rzeczy typu tarot, seansy spirytystyczne etc., chciałam zacząć ćpać, aż w końcu postanowiałam, ze jedyne co mi pozostało, to samobójstwo... Stopniowo rosło grono osób, które mnie denerwowały, których nienawidziłam.
I nagle zdarzyło się coś, co spowodowało, ze zastanowiłam sie lekko nad sobą. Zachorowałam dość ciężko na zapalenie płuc, było ze mną naprawdę kiepsko. Zaczęłam się bać. No i "jak trwoga to do Boga" :) Pomodliłam się tak gorąco jak nigdy przedtem. I poczułam wtedy, ze On jest, On czuwa nade mną, że będzie dobrze. Wyzdrowiałam. I modliłam sie dalej. Potem, w maju pojechałam na święcenia kapłańskie mojego kuzyna. Dzięki niemu postanowiłam jednak chodzić na religię w następnym roku i przystąpić do bierzmowania. Nie było to jednak tak mocne jakbym chciała, czułam niedosyt wiary.
We wrześniu siostra ucząca w mojej szkole ogłosiła, ze jest możliwosć nie pisania pracy semestralnej, mianowicie wyjazd z nią na weekend religijny. Pomyślałam : co mi szkodzi? I przynajmniej nie będe musiała meczyć się z tą pracą. Pojechałam.
W piątek (18 października), podczas pierwszego spotkania, doszłam z koleżanką do wniosku, ze to chyba jednak jakaś sekta, ale moja opinia zmieniła się bardzo szybko :) Sobota, to dzień, który upłunął mi pod znakiem łez. Płakałam non stop, zrozumiałam jak wiele grzechu było w moim życiu, i jak cudowna jest miłość Pana, skoro wybaczył mi to wszystko i kocha mnie jakbym była jedna na całym świecie. Byłam u spowiedzi, pierwszy raz nie zataiłam żadnego grzechu, gdy potem szłam do Komunii czułam się jakby to była moja pierwsza Komunia. Coś cudownego ! Wiedziałam już, ze pragne iśc za Panem, że decyzja o oddaniu Mu siebie całkowicie byla najlepszą jaką kiedykolwiek mogłam podjąć. Nareszcie byłam (jestem wciąż!) naprawdę szczęśliwa !
Moje życie po Filipie? Wcale nie jest bajką, nie ma tak, ze jestem wolna od problemów, ciągle chodzę jak pijana, non stop roześmiana... Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Ktoś powiedział, ze im blizej Boga się jest, tym bardziej Szatan człowieka kusi. To prawda. Problemów mi nie ubyło, ale teraz wiem, że nie jestem sama z nimi, że Ktos czuwa nade mną i pomaga mi. Mam teraz wielu przyjaciół, spotykam sie z kimś, moje relacje z osobami, które ongiś tak bardzo mi działały na nerwy uległy niezykłemu poprawieniu. Zrozumiałam, ze to złe nie tkwiło w nich, tylko we mnie. Nie nienawidzę, zaakceptowałam tych, których kiedyś nazywałam wrogami. Moje podejście do wielu rzeczy zmieniło się diametralnie.Wiem, ze czeka mnie jeszcze sporo prób, ale nie dam sie tak łatwo. Pragnę być dobrym żołnierzem Chrystusa, a to zobowiązuje :) W te wakacje powiedziałam mojej mamie, że do końca tego roku moje zycie się zmieni, nie będę już sama... Nie jestem. Bo On jest ze mną.