Na ‘Filipa’ jechałam w bardzo pomieszanym stanie ducha, i bez dużego przekonania – chociaż z nadzieją w sercu, ze coś się w końcu wydarzy w moim życiu, na czym będę mogła oprzeć się. Byłam poszargana skomplikowanymi wydarzeniami życiowymi i emocjonalnymi, które doprowadziły mnie do punktu, w którym musiałam poddać się, złożyć broń i przyznać, że sama dalej rady nie dam.
Wcześniej Bóg postawił na mojej drodze przyjaciela, który od lat uczestniczył w Ruchu Odnowy, nigdy jednak z tym mi się nie narzucał. Czasem tylko coś wspomniał o Bogu(-: Jego postawa w życiu była jednak jakaś mocna i ‘niecodzienna’ i to popchnęło mnie do poszukiwań, miedzy innymi do lektury kolejnych w moim życiu książek ‘duchowych’ – tym razem z serii ‘Żyć Dobrą Nowina’ podrzuconych mi kiedyś przez tegoż przyjaciela. Od tego się zaczęło i one doprowadziły mnie faktycznie do decyzji wyjazdu na jakiś kurs, zrobienia czegoś więcej. Na ‘Filipa’ (który był najbliższy terminowo), jechałam już bardzo spragniona Boga, choć z mglistym pojęciem, jak to wszystko będzie wyglądać i co się ma właściwie wydarzyć. Zakładałam nawet możliwość wcześniejszego wyjazdu stamtąd, gdyby to wszystko okazało się strzałem ‘kula w plot’. Miałam jednak wielką nadzieję w sercu. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, ze poprowadzona zostałam do prawdopodobnie najważniejszego punktu zwrotnego w moim życiu.
Od końca szkoły podstawowej ‘rozstałam się’ z Kościołem – był dla mnie zbyt sztywny, a nauki oddalone od życia. Kiepskie raczej miałam mniemanie o katolicyzmie. Jednak zawsze na swój sposób modliłam się, choć nie wiedziałam wcale, do kogo się modle, czułam opiekę, choć nie wiedziałam czyja... Bóg był mglistym pojęciem, tak samo jak los lub wszechświat. Od kiedy pamiętam, poszukiwałam ‘czegoś’, poszukiwałam u innych osób, w innych religiach, filozofiach, w końcu – co ma nie najmniejsze znaczenie – u siebie samej i w świecie zewnętrznym. Obrosłam przez ten czas w całe pokłady pychy i egoizmu – i to przeważnie na drodze społecznie aprobowanej i nawet pochwalanej.
Tylko jakoś nie do końca pełna i szczęśliwa się czułam, zagubiona jednak, mimo pozornego świetnego ‘dawania sobie rady’, moich studiów psychologicznych i przeświadczenia o własnej mądrości i samowystarczalności - pusta. Wciąż czegoś chciałam, próbowałam zrealizować własne szczęście własnymi siłami, dostać to, co wydawało mi się, ze jest ważne – i raz po raz upadałam, coraz to boleśniej, tracąc coraz bardziej nadzieję i orientację. W efekcie raniłam innych, raniłam tez siebie, często udziałem moim była rozpacz. Nie widziałam wyjścia ani żadnej pomocy. Cierpiałam, powodowałam cierpienie i mimo najszczerszych chęci i dobrej woli czynienie dobra, nie potrafiłam tego zmienić. I to poddanie się, to przyznanie, ze ja już sama nie dam rady i nigdzie nie dojdę było Błogosławieństwem, które doprowadziło mnie do Boga. Tak mocno poturbowana zwróciłam się do Pana, po raz pierwszy od wielu, wielu lat.....
To, co przeżyłam na Filipie przeszło moje wszelkie oczekiwania i wyobrażenia. Przyznać muszę, że wymagało to ode mnie przełamania pewnego oporu i dumy, ale to się po prostu d z i a ł o. Oddałam moje życie Panu, w wielkim skruszeniu i wzruszeniu. Zaczęłam przez to widzieć jaśniej cały mój dotychczasowy upadek i błądzenie. Zdecydowałam się zamknąć oczy i skoczyć na głęboką wodę, oddać własną władzę, własne pomysły na życie, w pełni zaufać Panu - nie miałam zresztą innego wyjścia, próbowałam już chyba wszystkiego.... i wszystko mnie zawiodło! Było to głębokie duchowe spotkanie z Bogiem, spotkanie po latach odejścia od Niego, spotkanie, jakiego pragnęłam. Do momentu wyznania, ze Jezus jest moim Panem działałam po ‘ludzku’. Po tym wieczorze, po spowiedzi, po Komunii Świętej (ani jednego ani drugiego nie doświadczyłam od ponad 18 lat...), po modlitwie wstawienniczej cos zmieniło się we mnie – ja już sama tego wszystkiego nie robiłam - byłam prowadzona, byłam szczęśliwa i wdzięczna za to prowadzenie. Coś w moim sercu zmieniło się od tego czasu, coś bardzo wymiernego. Pojawił się spokój, pojawiło się głęboka decyzja zawierzenia Panu we
w s z y s t k i m, pojawiła się łagodność, i ulga w cierpieniu. Nic nie pochodzi od nas, a wszystko jest nam dane.
Oczywiście, droga długa przede mną, muszę czasem walczyć, muszę wciąż od nowa prosić Ducha Świętego o pomoc w słabościach i momentach zwątpienia, oddaję jednak wszystkie sprawy w ręce Pana i proszę o łaskę, aby móc zawsze tak czynić. Nie lękam się, nie jestem już sama, nie ustaję w modlitwie! Odnalazłam Skarb.
Chwała Panu!
Nazywam się Rafał Fijałkowski, mam 29 lat. Od Boga odszedłem 13 lat temu...
Moje dotychczasowe życie wyglądało szaro, wręcz czarno, ale ja postrzegałem je kolorowo
i płomiennie. Nie potrzebowałem wiary. Nie potrzebny był mi Bóg. Wystarczyła muzyka, alkohol, kobiety...
Nastała niedziela Wielkanocna 2005. Wszyscy domownicy zebrani przy obiedzie, w telewizorze transmisja z Watykanu. W swoim oknie pojawił się na krótką chwilę Ojciec Święty. Nie mógł mówić - błogosławił ręką. Za tydzień już Go nie było...
Nigdy wcześniej nie interesowałem się osobą Jana Pawła II. Ot, był sobie i czasami odwiedzał
nasz kraj. Nigdy nie byłem na spotkaniu z Nim. Nawet wtedy, gdy przyjeżdżał do Warszawy nie chciało mi się ruszyć z domu, by Go posłuchać. Sądziłem, że nie zrozumiem Jego słów. Po co tracić czas...
W czasie, gdy Jego ziemskie życie dogasało, we mnie coś pękło. Pojawił się ból, krzyk i rozpacz. Upadłem na ziemię i zacząłem ją gryźć, szarpać i krzyczeć, wyć i płakać. Zacząłem chodzić
do kościoła. Klęcząc przed ołtarzem, przez łzy pytałem: Dlaczego?! Czemu tak się musi dziać?! Nie byłem w stanie pojąć moim grzesznym sercem faktów, które miały wtedy miejsce...
1 kwietnia wybrałem się w góry. Od dawna myślałem by wejść zimą na Babią Górę. Następnego dnia, późnym popołudniem okazało się, że nie zdążę przed zmrokiem zdobyć szczytu. Postanowiłem spędzić noc w Schronisku na Hali Krupowej. Najbliższy szlak wiodący do niego nosi imię Karola Wojtyły.
Został tak nazwany dla upamiętnienia ostatniej górskiej wędrówki księdza Wojtyły, która odbyła się we wrześniu roku 1978. Za miesiąc odbyło się pamiętne Konklawe...
W schronisku o godzinie 21.37 czas się dla mnie zatrzymał.
Tak jak dla wielu tysięcy osób na całym świecie...
Następnego dnia ponownie ruszyłem na papieski szlak. Idąc, przez łzy widziałem ślady Jego stóp na śniegu. Starałem się stawiać stopy w ich miejscu. Tak zaczęła się moja wędrówka w stronę Boga...
Zacząłem zastanawiać się nad moim dotychczasowym życiem - jak bardzo było puste. Zacząłem myśleć i rozmawiać o Bogu. Nagle okazało się, że są w moim otoczeniu ludzie, przyjaciele, którzy mogą mi pomóc w tej trudnej wędrówce. Zacząłem stawiać coraz większe i pewniejsze kroki...
W ostatni weekend października wybrałem się na Kurs "Filip".
Przedstawiono tam w bardzo obrazowy sposób proces powrotu do Boga. Na początku uświadomiłem sobie, czym jest grzech i jak się go pozbyć. Dowiedziałem się także, że Bóg mnie kocha i chce bym otworzył przed Nim drzwi do swojego życia. Poszedłem do spowiedzi. Po raz pierwszy od 13 lat przystąpiłem do Komunii Świętej...
Następnego dnia również przystąpiłem do Komunii, dwukrotnie ;) Teraz moim Panem jest Jezus Chrystus, któremu powierzyłem całe swoje życie. Niech się dzieje wedle Jego woli!